W polskiej komedii wszech czasów pt. „Sami Swoi” jest taka ponadczasowa scena. Bohater Kazimierz Pawlak razem z żoną jadą do sądu na proces z Kargulem o kota. Matka Pawlaka daje mu granat i mówi: Bierz! Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. To wiele mówiąca scena, która w dowcipny i lapidarny sposób ukazuje sedno procesu sądowego. Idea procesu sądowego zasadza się w tym, że w spór się wdają dwie przeciwstawne strony i jedna wygrywa, druga przegrywa. Sąd nigdy nie zadowoli obu stron, jedna będzie zadowolona z wyroku, druga nie i z zasady będzie mówiła, ta która przegrywa, że sąd jest głupi. Dzisiaj zaś w modzie jest mówienie, że sąd jest esbecki i że broni interesów byłych esbeków. O istotę polskich sądów trwa dzisiaj walka między rządzącym w Polsce Prawem i Sprawiedliwością, a Opozycją. I jedna i druga strona twierdzi, że walczy o demokratyzację polskich sądów. Której zależy na mądrym, sprawiedliwym i niezależnym oraz demokratycznym polskim sądownictwie? Czas pokaże!
O istocie sądu jako walce dwóch przeciwstawnych stron mówi francuski film pt. „Oskarżony.”
Film „Oskarżony” zaczyna się na dworcu lotniczym w Paryżu. Ląduje samolot ze Stanów Zjednoczonych i wysiada z niego bohater, Alexander Farel, który studiuje w Stanach i przyjeżdża na wakacje do domu. Poznajemy jego rodzinę. Jego ojciec jest znanym dziennikarzem i ma własny program telewizyjny. Matka jest feministką. Nie żyją razem, ale film zaczyna się programem w telewizji na temat gwałtu na 38 letniej kobiecie, , którego dokonał arabski imigrant. Matka bohatera ściera się na antenie z prawicową działaczką, która zarzuca feministkom, że gwałt, który dokonują imigranci traktują łagodniej niż ten, który dokonują Francuzi. Ojciec bohatera poznaje nową młodą partnerkę i zakłada z nią rodzinę. Matka żyje z innym mężczyzną i mieszka z nimi jego córka z poprzedniego małżeństwa Mila, która właśnie zdała maturę. Jej matka jest religijną, ortodoksyjną Żydówką. Alexander roztaje się ze swoją partnerką, która każe mu wykasować jej pikantne smsy. Idzie do domu matki i partner matki pozwala mu zabrać jego córkę na imprezę. Idzie z Milą na imprezę. Rano do niego przychodzi policja i aresztuje go twierdząc, że Mila oskarżyła go o gwałt. Alexander na początku się nie przyznaje. Twierdzi, że dobrowolnie uprawiał z nią tylko miłość francuską, a ona się mści, bo jej powiedział, że zrobił to dla zakładu z kolegami i zabrał jej majtki. Obdukcja pokrzywdzonej jednak wykazuje, że do stosunku doszło. Alexander się przyznaje, ale twierdzi, że stosunek był dobrowolny. Jego ojciec załatwia mu adwokata, ale Alexander nie chce, mówi, że ma zaufanie do swojego adwokata z urzędu. Sędzia śledczy ustalił, że może odpowiadać z wolnej stopy. Alexander jednak łamie zakaz zbliżania się do pokrzywdzonej i zostaje aresztowany. Po trzydziestu miesiącach następuje proces sądowy. Sędziowie mają ciężki orzech do zgryzienia. Alexander do gwałtu się nie przyznaje. Pokrzywdzona zataja fakty, kręci, ale biegła psycholog stwierdza, że można jej wierzyć, zachowuje się jak typowa ofiara gwałtu. Przed sądem zeznają rodzice Alexandra. Ojciec nie może zrozumieć, że ofiara nie była w stanie powiedzieć: Nie. Sceny procesu przerywane są scenami z imprezy, które bezpośrednio poprzedzają fakt gwałtu. Sąd skazuje Alexandra na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu. Ostatnia scena: Alexander wchodzi do altanki przy śmietniku. Mila chwilę siedzi, a potem wchodzi za nim, zamykają się drzwi. Potem drzwi się otwierają, Alexander wychodzi z majtkami Mili. Mila wychodzi. Zbliżenie na jej twarz. Płacze. Film się kończy.
Film nie jest dobry, to film genialny. Zawiera wciągającą akcję i bardzo wnikliwą obserwację psychologiczną bohaterów. Każdy w tym filmie znajdzie coś dla siebie. Widz, który szuka sensacji, znajdzie ciekawą akcję. Widzi, który szuka obrazów z górnej półki, znajdzie genialny film psychologicznych. Prawnik, znajdzie wspaniale przedstawiony mechanizm działania wymiaru sprawiedliwości i pozna proces karny i sądownictwo we Francji. Bo ten film należy do rodzaju dramatów sądowych. Pokazuje mechanizm działania wymiaru sprawiedliwości i akcja to można powiedzieć casus proceduralnym, opis w obrazie akt sprawy karnej. Film pokazuje wszystkie szczeble procesu karnego: mamy zatem czynności sprawdzające policji, śledztwo prokuratorskie nadzorowane przez sędziego śledczego i główna osnowa filmu: proces karny przed sądem. Film podzielony jest na obrazy. Pierwszy obraz o tytule: On, to charakterystyka oskarżonego – głównego bohatera filmu od czasu jego powrotu z za granicy do aresztowania przez policję. Druga część Ona, to charakterystyka ofiary, od momentu, kiedy wraca zapłakana z imprezy po gwałcie taksówką, przez zawiadomienie o przestępstwie, szczegółowe oględziny lekarskie i rozmowy z psychologiem, który rozmawia ze wszystkimi ofiarami gwałtu. Trzecia część ma tytuł : Trzydzieści miesięcy później, to szczegółowy proces przed sądem. A ostatnia to mowy końcowe stron, czyli oskarżyciela posiłkowego, prokuratora, obrońcy i ostatnie słowo oskarżonego, który powiedział, że nigdy nie chciał skrzywdzić pokrzywdzonej. Film nie przedstawia samego czynu, widzimy go poprzez zeznania stron, świadków. Sceny z procesu są przerywane migawkami z imprezy, a po wyroku widzimy moment gwałtu, ale też poprzez emocje bohaterów, bo zamykają się za nimi drzwi altany, a potem wychodzi sprawca, a po nim zapłakana ofiara. Znamienna jest i ruszająca nawet najbardziej cynicznego prawnika ostatnia scena, zapłakana twarz ofiary. Film właściwą akcję, czyli gwałt i jak do niego doszło, nie pokazuje bezpośrednio, a poprzez zeznania przed sądem, czyli mamy w filmie pokazaną nie tzw. prawdę materialną, czyli jak rzeczywiście było, tylko prawdę formalną ustaloną przez sąd. Film każe nam się zastanowić nad tym, jaka jest prawda i czy prawda ustalona przez sąd jest prawdziwa. Widzimy rozbieżności między prawdą materialną a formalną i film nie daje odpowiedzi, która prawda jest lepsza. Zostawia to ocenie widza i to moim zdaniem jest największy walor filmu. Film bardzo pięknie, pokazuje czym jest prawo i czym powinno być. Sam czyn opisywany w filmie nie jest jednoznaczny. Film wpisuje się w modną kanwę molestowania kobiet związanego z tzw. aferą Weinsteina. Film pokazuje, że do kwalifikacji czynu gwałtu nie jest potrzebny bezpośredni sposób wyrażenia nie. Kobieta, która nie chce seksu może to wykazać swoim zachowaniem, a nie bezpośrednim sprzeciwem. Mottem sprawy Weinsteina było, że jak kobieta nie chce seksu, to facet ma się trzymać od niej z daleka, bo to znaczy nie, a nie przewrotne tak, czym dziś tłumaczy wielu prawicowych publicystów, że kobieta często udaje, że nie chce, by wzbudzić większą namiętność. Ten film ukazuje to samo: jak kobieta nie chce, to wara od niej. Ale kwalifikacja czynu w filmie nie jest prosta i przysięgli mieli nie lada orzech do zgryzienia i dlatego wyrok był w zawieszeniu. Ofiara bowiem dobrowolnie poszła ze sprawcą, dobrowolnie poddała się czynnością seksualnym, których od niej wymagał. Ona mówiła, że się go bała, on, że myślał, że chciała, bo była mokra. Nawet zeznający jako świadek ojciec oskarżonego mówił, że jak kobieta nie chce, to wyraźnie powinna powiedzieć nie. Pod względem prawnym sprawa jest niejednoznaczna. Należy ją rozpatrywać w kategoriach moralnych. A w kategorii moralnej oboje są ofiarami, Ofiarami obyczajowości, ofiarami społeczeństwa , w którym żyli, ofiarami współczesnego podejścia do seksu i seksualności. Ofiara pochodziła z rodziny ortodoksyjnych Żydów, gdzie kobieta ma nie wiele do powiedzenia, musi być uległa. Widzimy więc, że bała się przyznać, że nie była dziewicą, że miała kochanka, bo matka czegoś takiego nie tolerowała. Ze sprawcą szła jak ofiara na rzeż, bo bała mu się sprzeciwić. Jednocześnie jego słowa: ssij dziwko! zrozumiała jako groźbę, gdy dla sprawcy i wielu kobiet zeznających w procesie był to język ekstazy i wynik podniecenia. I tu dochodzimy do tego, że sprawca gwałtu też był ofiarą, ofiarą współczesnego, mechanicznego podejścia do seksu. Dzisiejsze nowoczesne podejście do seksu uprzedmiatawia i mężczyznę i kobietę, sprowadza się do tego, że seks to nie najwyższy sposób okazania miłości i oddania, a czynność czysto fizjologiczna. Do tego prowadzi Instrukcja WHO twierdząca, że każde dziecko ma prawo do edukacji seksualnej i do tego prowadzą tzw. niezależni uświadamiacze seksualni, którzy nastolatkom w szkołach mówią, że seks to czynność fizjologiczna, którą trzeba zaspokoić, bo niezaspokojona prowadzi do zaburzeń osobowościowych i… mówienie, że młodzież ma prawo do eksperymentowania ze swoją seksualnością, by poznać jaka orientacja seksualna jest dla niej najlepsza. Takie uprzedmiotowienie osób uprawiających seks dobrze pokazuje ten film. Młoda kobieta zeznawała przed sadem, że kiedy facet w taksówce chciał, by zrobiła mu fellatio, to robiła nawet kiedy sama nie miała ochoty, bo jak twierdziła: tak się robi. W filmie jest pełno wulgarnych określeń na czynności seksualne. Ojciec bohatera bez ogródek mówi do kochanki: Wreszcie mi stanął! I… film pokazuje jak ją rżnie od tyłu. Bohater swoje partnerki seksualne nazywa dziwki i nikt nie widzi w tym nic złego. Jego kochanka zeznawała przed sadem, że… to język miłości. Seks wdziera nam się w każdą dziedzinę życia. Partnerów seksualnych traktuje się przedmiotowo. Dzisiejsza młodzież ma tak tego już dość, że zamiast kobieta i mężczyzna, mówi na siebie ono i twierdzi, że seks jest przereklamowany. Gdzie idziemy, dokąd zmierzamy? Czy obecnie takich spraw o gwałt jak w filmie będzie więcej? Ludzie się wzajemnie nie rozumieją i nie potrafią odczytać sygnałów, jakie wysyła ich ciało. A raczej odczytują: Jak każe wydupczyć, to trzeba wydupczyć! A uczucia drugiej strony? Po co jakieś uczucia, tylko komplikują nasze sumienie! Warto? Czy nie jest konieczna zmiana definicji przestępstwa zgwałcenia w polskim kodeksie karnym? By była adekwatna do dzisiejszego pojmowania seksu i ostro piętnowała co wolno, a co nie. Jak kobieta nie chce, to wara ci od nie, dupku…
Obecnie jesteśmy świadkami bardzo okrutnej wojny na Ukrainie. Żyjemy tymi wydarzeniami, współczujemy jej ofiarom, a najbardziej ludności cywilnej, bo ją za cel wojny wybrał Władimir Putin. Przy okazji opisywania wymiaru sprawiedliwości warto też nadmienić o niuansach prawnych jakie rodzi wojna.
Międzynarodowy Trybunał w Hadze orzekł, że wojska rosyjskie dopuszczają się ludobójstwa na Ukrainie. Prawo zarówno międzynarodowe jak i nasze krajowe wyróżnia dwa pojęcia: zbrodnie wojenne, czyli zbrodnie popełniane przez walczące strony podczas działań wojennych i zbrodnie przeciwko ludzkości, czyli zbrodnie popełniane na ludności cywilnej, nie zawsze podczas wojny. Polski Kodeks Karny w art. 105pararaf 1 mówi, że przepisów o przedawnieniu nie stosuje się do zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni przeciwko ludzkości i przestępstw wojennych. Także w prawie międzynarodowym stoi, że zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości się nie przedawniają. Do tego też powołany został Międzynarodowy Trybunał w Hadze.
W ostatnich latach były dwa głośne procesy przed Trybunałem w Hadze. O zbrodnie wojenne popełnione podczas wojny w byłej Jugosławii był sądzony i skazany Miloszewic. W Hadze o zbrodnie wojenne był też sądzony i skazany były dyktator Libii Kadafi. Coraz częściej w kuluarach międzynarodowej sceny mówi się, że przed Trybunałem w Hadze powinien być sądzony Władimir Putin. Czy jednak do tego dojdzie?
On się tego boi i … prawdopodobnie społeczność międzynarodowa mu odpuści. On sam atakuje cele cywilne na Ukrainie, by w rozmowach pokojowych zapewnić sobie kartę przetargową. A tą kartą będzie… zagwarantowanie mu nietykalności. Pokój już niedługo prawdopodobnie będzie zawarty, bo Putin coraz bardziej się skłania ku takim rozmowom, Rosja jest coraz bardziej wyczerpana wojną, buntuje się nawet najbliższe otoczenie Putina. Pytanie, czy Zachód zgodzi się zagwarantować mu nietykalność. Wart jest pokój tego? Wart jest, by przestali ginąć cywile? By przestano niszczyć ukraińskie miasta? By ludzie z emigracji mogli wracać do swojej ojczyzny i odbudowywać ją? Wart? Odpowiedzcie sobie sami!
A tymczasem ta wojna to dla nas wszystkich doświadczenie! Czy wyjdziemy z niego silniejsi? Czy znowu odnajdziemy miłość i poznamy, że w życiu liczy się drugi człowiek, a nasze relacje z bliźnim będą lepsze. Ja mam nadzieję, że znowu wrócą czasy empatii międzyludzkich, takie jak były zaraz po II Wojnie Światowej. Czy potrzebna była wojna, by człowiek zrozumiał, co się w życiu naprawdę liczy? Oj, chyba tak! Bądźmy więc duchowo silniejsi i pracujmy na lepszą przyszłość! Na lepszą przyszłość polskiego sądownictwa też! Bo sądownictwo to ludzie. Ludzie lepsi, to i sądy lepsze. A może nadejdą czasy, kiedy sądy nie będą potrzebne… Idea fixe???
Jestem prawnikiem, psychologiem i dziennikarzem, w kolejności, w której napisałam. W dziennikarstwie piszę co mi w duszy gra, ale uważam by było to sensowne, miało treść i spełniało społeczną rolę.