„Miłość niejedno ma imię” – pod takim tytułem widziałam kiedyś w latach siedemdziesiątych film. Dla mnie prawdziwa miłość ma tylko jedno imię – tej najdroższej, ukochanej osoby, która pochłania wszystkie nasze sny. A Wy ja sądzicie?
Moja mama zwykła opowiadać, że już jest w wieku, w którym romanse jej nie interesują, a książki o miłości ją nudzą. Ja, choć jestem wysoko kształcona, po trzech fakultetach, jestem pracownikiem naukowym i wiem, że inni się ze mnie śmieją, ale muszę się przyznać, że lubię czytać romanse, zwłaszcza romanse historyczne. ustaliłam sobie taki rytuał: czytam jedną książkę popularnonaukową, a potem przerywam ją romansem. To wspaniała przerwa między intensywnym myśleniem, pozwala odfrunąć w inny świat i daje odpoczynek intelektualny, bo wspaniale odmóżdża. Po oczyszczeniu mózgu romansem ma się świeży i wypoczęty umysł do zgłębiania meandrów nauki. Są jednak książki, które nie przestając być pięknym romansem są przy tym ambitnymi powieściami i… dobrze się je czyta.
Takim pisarzem piszącym dobre, ambitne współczesne powieści obyczajowe ze wspaniałym wątkiem romansowym jest amerykański pisarz Nicholas Sparks.
Jedna z nowszych powieści Nicholasa Sparksa pt. „Z każdym oddechem” jest powieścią obyczajową z wątkiem romansowym. Autor używa w niej ciekawego tricku pisarskiego, udaje, że książka jest wynikiem jego śledztwa pisarskiego. W prologu autor pisze, że odwiedził nietypową skrzynkę pocztową na plaży w Sunset Beach w Karolinie Północnej, do której ludzie wrzucają opisane historie swojego życia. Z listu z tej skrzynki autor poznał nietypową i bardzo romantyczną historię miłości i… opisał ją. Autor udaje, że historia jest prawdziwa, a o tym, że to fikcja literacka dowiadujemy się w epilogu. Powieść składa się z dwóch części. Część pierwsza dzieje się w roku 1990r. na plaży Sunset Beach w Karolinie Północnej. Główny bohater Tru Walls jest napiętnowany przez los, nie udało mu się dzieciństwo na farmie w Zimbabwe pod kontrolą bezwzględnego dziadka, Pułkownika. Wcześnie dojrzał, uciekł z domu i został przewodnikiem safari w parku narodowym. Nie udało mu się też małżeństwo, ale ma syna Andrew. Całe życie poświęca więc dla syna i pracy. W 1990r jedzie do Karoliny Północnej na spotkanie z umierającym ojcem, którego nigdy nie dane mu było poznać. W oczekiwaniu na niego zamieszkuje w jego domu na plaży Sunset Beach. idzie na spacer i… ratuje potrąconego przez samochód psa. Odnosi go i poznaje właścicielkę, piękną Hope. Hope przyjechała do Sunset Beach na ślub przyjaciółki. Ma za sobą pokręcone życie. U jej ukochanego ojca zdiagnozowano właśnie śmiertelną chorobę, stwardnienie zanikowe boczne. Hope od sześciu lat żyje ze swoim partnerem Joshem, ich związek jest burzliwy, Josh nie kwapi się do ślubu, a Hope marzy o rodzinie i dzieciach. Właśnie się pokłócili i Hope sama przyjechała na ślub przyjaciółki. Hope i Tru się poznają. Ich miłość rozpoczyna się od skrzynki Bratnia Dusza, gdzie razem czytają list o romantycznej historii o miłości. Między nimi rodzi się miłość jaka rzadko się zdarza, ale… skazana jest na pogrzebanie. Tru jest bezpłodny i kiedy przyjeżdżą partner Hope i jej się oświadcza, Hope przyjmuje jego oświadczyny. Hope i Tru się roztają i Hope widzi kochanka w rozpaczy. Nigdy tego nie zapomni. Część druga powieści dzieje się ćwierć wieku póżniej. Hope jest po rozwodzie, spełniło się jej marzenie, ma dwoje udanych dzieci, ale małżeństwo nie przyniosło jej szczęścia. Dzieci są dorosłe. Hope próbowała odnależć kochanka, w końcu zrozpaczona zostawiła list w Bratniej Duszy. Ma dom na sąsiedniej wyspie Carolina Beach. Jedzie tam i … w Bratniej Duszy odnajduje list Tru. Spotykają się przy Bratniej Duszy po dwudziestu czterech latach rozłąki i zawiłych koljach losu. Okazuje się, że Tru się nigdy nie ożenił, całe życie czekał na Hope. Hope ze smutkiem mówi, że odnależli się, ale jest już dla nich za póżno, cierpi na tę samą chorobę co jej ojciec i nie chce być dla niego ciężarem, bo widziała jak ta choroba się kończy. Tru jej się oświadcza. Są razem na dobre i na żłe , w zdrowiu i chorobie. Książka kończy się, kiedy Tru na plaży w Sunset Beach pcha wózek z niepełnosprawną Hope. Są razem!!!
Książka Nicholasa Sparksa „Z każdym Oddechem” to klasyczna powieść romansowo – obyczajowa. Nie jest to jednak romansidło z rodziny Harlequina. To powieść z górnej półki, zalicza się do ambitniejszej literatury. Jest napisana ładnym i przystępnym językiem, dobrze się ją czyta i polecam ją zarówno dla kobiet preferujących ambitniejszą literaturę jak i dla kobiet szukających w książce rozrywki i odskoczni od realnego świata, czyli wulgarnie mówiąc w tej książce znajdzie coś dla siebie profesorka uniwersytetu jak i gospodyni domowa. To jest literatura kobieca i to kobieca literatura w najpiękniejszym wydaniu, bo zmusza do myślenia, a nie jest tylko czytadłem do poduszki przy chrapiącym mężu. Książkę napisał mężczyzna, ale …. jest dowodem na to, że mężczyźni też są sentymentalni i potrafią pisać literaturę, która wzrusza. Bo książka ” Z każdym oddechem” wzrusza na każdej stronie już od początku do końca. Ja np. miałam łzy w oczach, kiedy Tru odnalazł Hope przy Bratniej Duszy. Hope mówi: „Nie ma go.” i słyszy: ” jestem”. W ogóle sceny z Bratnią Duszą zostały ta wkomponowane, że wywołują u czytelnika wzruszenie. ” Z Każdym oddechem” to może nie ambitna literatura w stylu „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta i pewnie młodzież i studenci, którzy w towarzystwie lubią błyszczeć cytatami z ambitnych książek, uśmiechną się pobłażliwie, kiedy im ktoś powie, że czyta Sparksa, ale książkę ” Z każdym oddechem” polecam każdemu. Bo miłość przeżywa każdy. Miłość jest wieczna. Dla miłości warto żyć.
Miłość do drugiego człowieka płci przeciwnej, a niektórzy twierdzą, że związki homoseksualne też potrafią przeżywać wielką miłość, czasami nawet większą niż w związkach heteroseksualnych, to najpiękniejsze uczucie, jakie dał Bóg człowiekowi. Bo miłość jest Boska i miłość pochodzi od Boga. Nie na darmo najważniejszym przykazaniem, jakie Jezus Chrystus dał ludziom jest Przykazanie Miłości: Miłuj Bliźniego swego jak siebie samego! Miłość pochodzi od Boga. Bóg nas kocha, a my realizując Boską Miłość kochamy drugiego człowieka.
Kiedyś na forum internetowym dyskutowałam o związkach i singlach. Tzw. zadeklarowani single pisali, że miłość jest przereklamowana, a prawdziwe szczęście daje realizowanie marzeń przez singli z wyboru. Czy rzeczywiście daje?
Moim zdaniem single chwalą swój stan, by sami siebie przekonać, że są szczęśliwi. W rzeczywistości brakuje im bliskości drugiego człowieka. Singielstwo jest dobre u młodych, kiedy to ma się dobre towarzystwo, imprezy, seks bez zobowiązań. Kiedy się starzejemy, zaczyna nam brakować drugiej połówki. Jesteśmy sami, nikt obok nas nie chrapie w łóżku, a nawet… nasza sztuczna szczęka nie leży na stoliku nocnym obok drugiej. Jest sama jak my w jesieni życia. Natura stworzyła człowieka, by żył w parach. Dlatego samotność rodzi frustracje. Od dawien dawna istnieje pojęcie stara panna. Singielka na starość robi się taką starą panną z dowcipów: niezadowolona z życia, zgryźliwa, złośliwa, zawistna, kiedy widzi rodzinę z dziećmi. Jak tęskni człowiek do miłości i drugiej połówki mówią w gabinetach terapeutycznych chorzy na schizofrenię. Są sami, niestety nie z wyboru. Albo im choroba nie pozwoliła znaleźć drugiej polówki albo kandydat na ukochanego się przestraszył, gdy się dowiedział o chorobie psychicznej. Samotni chorzy na schizofrenię często uciekają w chorobę, w urojenia, w nich mają swój zamek i księcia czy księżniczkę z bajki. Samotność chorego na schizofrenię, fakt że nigdy nie dowiedział się, że istnieje miłość utrudnia leczenie. Często zaś leczenie staje się niemożliwe. Miłość to najważniejsze uczucie dla człowieka. Każdy marzy, by usłyszeć: Kocham Cię! To Kocham Cię to sens życia!
Miłość niejedno ma imię. Ale nie ta prawdziwa. Dla mnie moja jedyna, prawdziwa, magiczna i zaklęta miłość tylko jedno ma imię. Mirek!!!
Jestem prawnikiem, psychologiem i dziennikarzem, w kolejności, w której napisałam. W dziennikarstwie piszę co mi w duszy gra, ale uważam by było to sensowne, miało treść i spełniało społeczną rolę.