Kiedy w 1989r pisałam pracę magisterską pt. „Zabezpieczenie roszczeń alimentacyjnych w razie wyjazdu zobowiązanego za granicę”, mój promotor doc. Stefan Kaleta powiedział, że w swoich rozważaniach powinnam wyjść od pojęcia rodziny. Zaczęłam drążyć temat. Otóż polski Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy nie zawiera pojęcia rodziny. Żeby je wyjaśnić musiałam sięgnąć do prac socjologicznych. Socjologia wyróżnia rodzinę małą i wielką, rodzinę pełną i nie pełną. Otóż w najlapidarniejszym skrócie rodzina to najmniejsza i podstawowa komórka społeczna, w której członkowie powiązani są więzami krwi albo więzami prawnymi, jak w rodzinie powstałej na drodze przysposobienia, jeśli chodzi o dzieci i rodziców. Więzami prawnymi nie krwi są też powiązani małżonkowie, a małżonkowie bez dzieci też tworzą rodzinę, tzw. niepełną. Tyle suche definicje naukowe rodziny. Nie zawierają one jednak wielu niuansów, szczęścia, dramatów, dobrych i złych chwili, jakie składają się na życie każdej rodzinie. O takich meandrach szczęścia i rozpaczy w rodzinie opowiada koreańsko – amerykański film „Minari”.
Tytułowym i głównym bohaterem filmu „Minari” jest tytułowe minari – koreańskie zioło, które rośnie w każdych warunkach i jest dobre na wszystko i przynosi szczęście w rodzinie oraz uzdrawia. Minari jest leitmotivem filmu i spaja początek z końcem filmu. Film „Minari” zaczyna się, kiedy rodzina imigrantów z Korei Południowej jedzie samochodem z Kalifornii do Arkansas. Rodzina Li jest czteroosobowa: ojciec rodziny Jacob Li, jego żona oraz dwoje dzieci starsza córka Anna i synek David. Synek jest dzieckiem specjalnej troski, bo ma wadę serca. Rodzina Li pracowała w Kalifornii jako sekserzy kurczaków, oddzielali samce od samiczek. Zarobili trochę pieniędzy i kupili kawałek ziemi i dom w Arkansas. Przyjechali tu w pogoni za swoim amerykańskim snem i… nic nie było tak jak chcieli. Tylko Jacob był zadowolony i pełen planów na przyszłość. Żonie nie podobało się, że dom jest na kółkach i położony z dala od miasta, gdzie jest szpital. Zaczynają się kłócić, Także dzieci są niezadowolone z nowego domu, bo mieszkają z dala od rówieśników. Zarabiają pracując w pobliskim mieście w fabryce drobiu jako sekserzy. Tylko Jacob ma marzenia i cieszy się z nowego miejsca zamieszkania. Chce był farmerem, uprawiać koreańskie warzywa i sprzedawać koreańskim sprzedawcom w okolicy. Ma nadzieję, że zrobi majątek. Zaprzyjaźnia się z sąsiadem, bardzo wierzącym, który co niedzielę idzie na mszę do kościoła niosąc krzyż jak Chrystus. Ludzie uważają go za dziwaka, a dzieci się z niego śmieją. Okazuje się bardzo dobrym przyjacielem. Do rodziny przyjeżdża babcia z Korei Południowej i… wywołuje rewolucję w domu. Dzieci jej nie akceptują, zwłaszcza mały David. Mówi, że babcia śmierdzi Koreą albo robi jej kawały, np. daje do picia własne siki. Babcia go jednak broni, kiedy ojciec chce go za to zbić. Babcia wynajduje odludne miejsce i sadzi przywiezione z Korei nasiona minari. Bardzo dobrze obrodziło. Jednak babcia dostaje udaru i zostaje sparaliżowana. Rodzina zostawia ją samą w domu i wszyscy jadą do miasta. W szpitalu robią badania Davidowi i okazuje się, że stał się cud… otwór w jego sercu się zrasta. Także w interesach Jacobowi dopisuje szczęście, znajduje dostawcę, który zamawia jego warzywa. Jednak z żoną nie może się dogadać. Żona chce zabrać dzieci i wrócić do Kalifornii. Tymczasem sparaliżowana babcia chce czuć się potrzebna, sprząta i pali śmieci. Niestety, wiatr roznosi ogień i zapala się magazyn, w którym Jacob trzyma warzywa. Rodzina wraca i widzi już zgliszcza, nic nie zdołali uratować. Cieszą się jednak, że sami wyszli cało z pożaru i mają siebie. Babcia chce odejść, ale dzieci idą za nią, David po raz pierwszy zaczyna biegnąć, wracają razem z babcią do domu. Ostatnia scena, kiedy wszyscy razem fachowo z różdżką szukają wody i znaleźli ją. Jacob sadzi od nowa, a żona mu pomaga. W ostatniej scenie Jacob z synem idą, gdzie rośnie minari. Jacob zbiera ziele i mówi: Pięknie rośnie, babcia wiedziała, gdzie je posadzić. Koniec filmu, ale… początek nowego rodzinnego życia.
Minari to film obyczajowy, raczej kameralny z ubogą obsadą. Grają tylko aktorzy w rodzinie bohaterów i sporadycznie inni aktorzy. Scen zbiorowych prawie wcale niema. W fabryce drobiu pokazani są tylko bohaterowie i jedna inna aktorka. Nawet scena w kościele jest kameralna, wiernych prawie nie ma. Ta kameralność jest jednak zaletą filmu. Dzięki niej bardziej wyeksponowany jest rodzinny nastrój filmu. Film wzrusza i porusza. Widz wkracza w świat bohaterów, staje się jednym z nich i marzy, by ich problemy skończyły się dobrze. Dużą zaletą filmu są sceny symboliczne. Na początku w scenie przed fabryką drobiu mały David pyta się ojca, co to za czarny dym leci z Komina. Jacob odpowiada, że tu pali się kurczaki płci męskiej. I mówi, że z męskich kurczaków nie ma pożytku, bo nie znoszą jaj, a ich mięso jest niedobre. I stwierdza:mężczyzna ma tak postępować, by nie być jak męskie kurczaki! Film emanuje wiarą. Bohaterowie żyją w zgodzie z Bogiem i pracują dla Boga, w niedzielę chodzą do kościoła. Choć to kościół ewangelicki nie katolicki i w kościele jest pastor nie ksiądz, to widać, że życie z wiarą jest ważne dla tych ludzi. I… dla każdego powinno być ważne! Piękna jest scena, kiedy bohaterowie wracają w niedzielę z kościoła i widzą na drodze samotnego przyjaciela, który idzie do swojego kościoła i dźwiga ciężki swój krzyż. Jak Jezus Chrystus! Jakie to przesłanie dla bohaterów wracających z niedzielnego nabożeństwa do domu, gdzie zaczną się kłócić. Najpiękniejszy symbol to oczywiście tytuł filmu Minari. Tym symbolem jest zioło minari działające na wszystko i przynoszące szczęście. I bohaterom przyniosło szczęście! Przywiezione z Korei i zasadzone w Arkansas przyjęło się i pięknie urosło, tak jak przyjęła się rodzina Li i w Arkansas zapuściła swoje korzenie. Poruszająca ostatnia scena, kiedy Jacob z synem zbiera minari. To ich zioło, ich rodzina i już ich ziemia. Film mi się podobał, poruszający i wzruszający. Dawno już nie widziałam amerykańskiego filmu, z którego naprawdę coś się wynosi. Nie mam na myśli… wynoszenia pustych toreb po popcornie. Wynosi się wartości! A największą wartością jest rodzina. O nią należy dbać, podlewać ją, by dała piękne owoce. A te piękne owoce to… piękny kraj!
Rodzina to podstawowa komórka społeczna. Na tej komórce bazuje całe społeczeństwo i cały kraj. I to nie slogan: szczęśliwa rodzina to szczęśliwy kraj! W Polsce aktualnie rządzi partia nazywająca się prawicowo – katolicką, krzewiącą prawdziwe wartości. A dla tej partii prawdziwą wartością jest rodzina. I rządzący w Polsce PiS robi wszystko, by podnosić rangę polskiej rodziny. Mamy więc w Polsce program rodzina 500 plus, a rząd planuje w najbliższej przyszłości / wyborczej/ waloryzację świadczenia 500 zł na dzieci. W tym roku funkcjonuje bon turystyczny – 500 zł na wczasy dla dzieci w polskich rodzinach w Polsce. W Nowym Ładzie Ekonomicznym rząd dba przede wszystkim o… kieszenie rodzin. Planowane jest świadczenie 10000 zł plus płatne po 500 zł miesięcznie przez trzy lata lub po 1000 zł miesięcznie przez dwa lata po rodzeniu się w rodzinie / małżeństwie/ drugiego i więcej dzieci od daty wejścia ustawy wprowadzającej świadczenie. Wstecz ustawa nie będzie działać!!! Planuje się dopłaty do miejsca w żłobkach i przedszkolach, zasiłek babciorzyński dla babci lub dziadka, którzy będą zajmować się wnukami, kiedy rodzice pójdą do pracy. Planuje się także dla młodych małżeństw dopłaty do kredytów, jeśli te kredyty zostaną przeznaczone na kupno mieszkania. Jak więc widać rząd ma na celu dbanie, by rodziny były zabezpieczone finansowo. Czy jednak, by rodzina była szczęśliwa, wystarczy, by miała dużo pieniędzy?
I tu należy odpowiedzieć, że nie. Szczęśliwa rodzina to nie ta, co ma dużo pieniędzy, gdzie dzieci mają markowe ciuchy, wypasione laptopy i jeżdżą co roku na zagraniczne kolonie. Żeby rodzina była szczęśliwa, to przede wszystkim my sami musimy na to pracować. Szczęśliwa rodzina to szczęśliwi, kochający się i spełniający rodzice. To dzieci, które rodzice rozumieją, z którymi umieją rozmawiać, którym każdym swoim postępowaniem pokazują, że dzieci są ich największym skarbem na świecie. A zatem nie mamona tworzy szczęśliwą rodzinę, my sami tworzymy szczęśliwą rodzinę. Ja o sobie mogę powiedzieć, że mam szczęśliwą rodzinę. Mój mąż po prosty przepada za naszymi dziećmi, jest dla nich bardziej pobłażliwy niż ja. A moje dzieci czują, że mają bezpieczne dzieciństwo i chętnie przychodzą do nas po radę, gdy mają problem. No jeśli chodzi o nastolatków to wiadomo… zwierzanie się rodzicom to obciach. Dla nich też jednak nasz dom jest bezpiecznym azylem. A moje dorosłe dzieci na studiach na każdy weekend chętnie przyjeżdżają do domu. Jest ciasno, ale tej atmosfery nie wymienię za żadne pieniądze. Bezcenna!!!
Pieniądze szczęścia nie dają, ale, zgryźliwcy mówią, ich brak to dopiero nieszczęście. Nie dajmy się jednak zaprzęgnąć w wyścig szczurów! Nie pozwólmy, by pieniądze przysłoniły nam, co ważne jest w rodzinie! Czy warto zrobić wszystko, by mieć szczęśliwą rodzinę? Tak! Tak! Tak! By odkryć największy skarb życia…. Tego uczy nas Jacob Li w filmie „Minari”. I tego uczmy się my… od życia. Życie rozchyli przed nami swoje najpiękniejsze karty. Rodzina…
Jestem prawnikiem, psychologiem i dziennikarzem, w kolejności, w której napisałam. W dziennikarstwie piszę co mi w duszy gra, ale uważam by było to sensowne, miało treść i spełniało społeczną rolę.